wtorek, 19 czerwca 2012


Ochrona środowiska, ruchy ekologiczne, fair trade, hand made, slow food, produkty regionalne, wegetarianizm, lumpeksy, freeganizm… Czyli co zwykły mieszkaniec Polski może zrobić by „odczynić” zły urok konsumpcji i wpłynąć na losy ludzi po drugiej stronie świata?

Do napisania tego zainspirował mnie film, który oglądaliśmy na „Antropologii współczesności” – „Wykończyć biedę?” oraz inny film dokumentalny – „Spisek żarówkowy. Nieznana historia zaplanowanej nieprzydatności” oraz książka – „AUTOkarykatury” Andy’iego Singera i Randy’iego Ghenta. Po takiej dawce antykonsumpcjonistycznych treści zaczęłam się zastanawiać co zwykły człowiek może zrobić by mieć wpływ na otaczający go świat, choćby jego udział był kroplą w morzu potrzeb.
1.      Jedzenie
Zaczynam od tego bo wydaje mi się, że w tej kwestii jest prowadzonych najwięcej dyskusji co przyniosło najwięcej rozwiązań. Najpopularniejszym rozwiązaniem dla osób zainteresowanych antykonsumcjonistycznym podejściem jest wegetarianizm czyli wyłączenie z diety mięsa zwierząt czy bardziej radykalny weganizm czyli wyłączenie z diety wszelkich produktów pochodzenia zwierzęcego. Jednak by być najbardziej skutecznym należy zostać freeganinem czyli osobą nastawioną na współpracę i dzielenie się z innymi ludźmi, która nie kupuje żywności, a jedynie ją dostaje, szuka w śmietnikach, prosi o nadmiarowe czy odrobinę przeterminowane produkty w restauracjach, hipermarketach czy z targowisk. Dzięki temu nie wspierają one globalnej ekonomii i wielkich korporacji.

Dla osób, które mimo wszystko lubią smak mięsa polecam Międzynarodowy Ruch dla Ochrony Prawa do Przyjemności czyli Slow Food – bardzo prężnie rozwijającą się organizację promującą żywność regionalną, dla której członków liczy się przede wszystkim dobry smak jedzenie i jego ekologiczne pochodzenie. Slow Food skierowany jest do osób, które chcą się odciąć od „amerykańskiego modelu nastawionego na szybkość” (Petrini, Watson: 2005, 9), zainteresowanych historią i tradycją żywności i jej produkcji, zachowaniem dawnych odmian roślin i ras zwierząt. Także dla osób zainteresowanych ochroną przyrody Slow Food jest atrakcyjny. „Ruch Miłośników Slow Food postrzega kuchnię i stół, na którym spożywa się posiłki, jako centra przyjemności, kultury i wspólnoty” (Petrini,Watson: 2005, 9). Slow Food łączy się z coraz chętniej produkowaną przez rolników żywnością ekologiczną czyli pozbawioną chemicznych ulepszaczy. Taką żywność możemy dostać np. na comiesięcznych targach w Muzeum Etnograficznym w Toruniu czy na różnego rodzaju festiwalach np. Festiwalu Smaku w Grucznie.

Niektóre produkty jak np. kawa czy herbata itd. Nie są dostępne w naszym klimacie i są importowane z krajów trzeciego świata w takich wypadkach powinniśmy korzystać z produktów fair tade czyli ze sprawiedliwego handlu, przy których mamy pewność, że osoby pracujące przy ich produkcji otrzymały godziwą zapłatę pozwalająca na normalne życie.

2.      Ubieranie się
No cóż tutaj wiele nie trzeba wymyślać – lumpeksy są znane w Polsce od dłuższego czasu i każdy wie, że jak ma się dobre oko to można wypatrzeć modniejsze ubrania niż w sieciowych sklepach w galerii handlowej. Zwłaszcza, że światowe trendy docierają do Polski ze sporym opóźnieniem, a do tego jesteśmy modni bo ochrona środowiska jest modna.

Z ubieraniem się związane jest także hand made, w którym zawierają się nie tylko ręcznie robione dodatki, ale również czasami ubrania, zabawki i wszelkiego typu sprzęty domowe z recyklingu.

3.      Poruszanie się
Jadąc na zajęcia czy do pracy wybierzmy zamiast samochodu autobus czy tramwaj, a na dłuższą trasę pociąg. Jeżeli nie odpowiadają nam te środki lokomocji i wolimy być bardziej niezależni polecam rower! Dzięki temu zmniejszamy emisję szkodliwych substancji i staniemy się niezależni od cen paliwa.
Rowerowa Masa Krytyczna

4.      Pranie, sprzątanie
Coraz popularniejsze staje się stosowanie naturalnych środków piorących i czyszczących zamiast chemicznych. Przygotowanie takiej mieszanki do mycia łazienki, szamponu czy mydła zabiera trochę czasu, ale z drugiej strony może dawać dużo satysfakcji i zabawy. Przepisy można znaleźć w Internecie np. na Facebookowej stronie Slow Food:
Przez kilka miesięcy Slow Food International będzie zamieszczać porady jak przy użyciu naturalnych produktów można zminimalizować odpady, unikać środków chemicznych w naszych ciałach, wodach i ekosystemie.
Dzisiaj przepis na ekologiczny, cytrynowy płyn do mycia naczyń:3 pokrojone cytryny (z pestkami i skórką) wrzucamy do blendera i miksujemy do uzyskania gęstej konsystencji. Dodajemy 200 g drobnej soli, 150 ml białego octu i 1/2 litra wody i znowu miksujemy blenderem do uzyskania gładkiej konsystencji. Następnie wlewamy do dużego garnka i gotujemy przez 15 minut. Przechowujemy w słoiku lub butelce. Używać w proporcjach: pół kubka na 1 zlewozmywak wypełniony wodą. Myć w rękawiczkach.
Ten płyn nie będzie się pienił jak płyny z reklam telewizyjnych, ale ma doskonałe właściwości czyszczące prosto od Matki Natury :)
Orzechy do prania

Powyższe przykłady są tylko początkiem poszukiwania własnej ekologicznej i antykonsumpcyjnej życiowej drogi. Chciałam pokazać, że wszystko zależy od nas i naszego podejścia do sprawy. Ludzie stali się wygodni bo wygodnie jest jeździć wszędzie samochodem, kupować wszystkie potrzebne rzeczy w jednym supermarkecie, stołować się w MacDonaldzie i ubierać w sieciówce. Jednak nie zawsze najłatwiejsza droga jest tą najlepszą.

Miodek


Bibliografia i polecane strony:
Pertrini, Carlo. 2007. Slow food. Prawo do smaku. Warszawa: Wydawnictwo Książkowe „Twój Styl”.
Petrini, Carlo i Ben Watson (red.). 2005. Slow food. Produkty regionalne robią karierę. Warszawa: Oficyna Wydawnicza „ABA”.
Singer, Andy, Randy Ghent. 2005. AUTOkarykatury. Kraków: Wydawnictwo Carbusters Press.


Przy okazji:
Niech owoce będą owocem pracy a nie wyzysku — podpisz petycję skierowaną do hipermarketów!
http://fairtrade.org.pl/a202_podpisz_petycje_w_sprawie_owocow_tropikalnych.html

W poszukiwaniu przestrzeni… ( z życia wzięte)

Spotkał mnie ostatnio przykry obowiązek uczestniczenia w remoncie. Podczas zwiedzania sklepów meblowych uderzył mnie fakt, że są w nich przede wszystkim meble tzw. „reprezentacyjne”, do salonu, sypialni, które mają dobrze wyglądać, być efektowne i modne. Na około 10 odwiedzonych sklepów tylko w dwóch spotkałam się z meblami „funkcjonalnymi”, których użyteczność polega na tym, że zajmują mało miejsca, ale są w stanie pomieścić więcej, niż bym się spodziewała. Jedyne, co ratuje w tej sytuacji są sklepy, w których jest możliwość wykonywanie mebli na wymiar, dość powszechne ostatnio praktyki, teraz już rozumiem dlaczego…

Dla mnie było to potwierdzeniem na postępujący trend myślenia, im większa przestrzeń tym większe możliwości oraz większy prestiż, pozycja, uznanie. Skąd to się bierze? Zapewne konsumpcjonizm odgrywa tutaj swoją istotną rolę. Lubimy mieć, posiadać, gromadzić, kolekcjonować, a do tego bezapelacyjnie potrzebna jest przestrzeń, która nam na to pozwoli. Jeżeli nabywamy samochód to potrzebny jest garaż, jeśli jest ich więcej to potrzebny jest większy garaż albo więcej miejsc parkingowych. Niedaleko szukając na moim osiedlu przybywa z roku na rok więcej parkingów, a mimo to ciągle jest ich za mało, co bardzo dobrze widać poniżej. Sama zauważyłam, że wracając samochodem późnym wieczorem lub w nocy trzeba uciekać się do „łamania” prawa i parkować w miejscach niedozwolonych, bo brakuje miejsc. I tutaj jest ten element, który bardzo mnie ciekawi, bo przestrzeń albo kradniemy albo kupujemy. Gdybyśmy płacili za miejsce na parkingu strzeżonym nie było by problemu ze żmudnym poszukiwaniem miejsc wolnych lub narażaniem się na ryzyko mandatu. :)

Widać bardzo wyraźne rozdzielenie na przestrzeń publiczną oraz przestrzeń prywatną. Prestiż, o którym mówiłam wiąże się właśnie z przestrzenią prywatną, bo aby ją posiadać trzeba ją kupić, zaś aby ją kupić trzeba zarobić pieniądze. Zakupiona przestrzeń jest tak samo ważnym wyznacznikiem prestiżu jak ilość i wartość posiadanych przedmiotów, które się na tej przestrzeni przechowuje.

W przypadku przestrzeni publicznej okazuje się, że ją sobie wzajemnie wykradamy. Również tutaj dostrzega się pewne rozwarstwienie. Zajmujemy ową przestrzeń ze względu na fakt, iż przedmioty, w których jesteśmy posiadaniu zdecydowanie przekraczają możliwości przestrzenne (=naszą przestrzeń prywatną) oraz gonieni chwilą zajmujemy miejsce w sposób paradoksalnie śmieszny. Skupiając się na samochodzie np. nie zaparkujemy na parkingu, ale pod klatką czy też pod balkonem ze świadomością, że naraża się na mandat i punkty karne, tylko dlatego, że parking wydaje się być za daleko, przecież lepiej go mieć pod ręką tak na wszelki wypadek, gdyby się gdzieś śpieszyło… :) Tyrania chwili, pośpiech towarzyszący nam na co dzień prowokuje nas do podejmowania często dziwnych bądź śmiesznych decyzji, również w przypadku zajmowania przestrzeni, podejmujemy pewne ryzyko np. mandatu, myśląc, że robimy to na rzecz zaoszczędzenia jakże cennego czasu.

Proste przykłady z domu wzięte :), gdzie widać ilościową dominację przedmiotów nad przestrzenią:



 Ozdoby świąteczne towarzyszące przez cały rok... :)









Lampy i wiatraki służące za wieszaki :) 









 Pszczółka Maja

poniedziałek, 18 czerwca 2012


Nasze życie zaczyna się w łonie matki, a poród od zawsze owiany był nimbem tajemnicy i tematem tabu, na który rozmawiały co najwyżej kobiety, które właśnie spodziewały się dziecka.
Dawniej przyjmowaniem porodu jednej kobiety zajmowała się druga, która była wyspecjalizowana w tej dziedzinie lub była po prostu matką, babką, siostrą lub przyjaciółką rodzącej. Następnie nastały czasy medycyny, a kobieta z rodzącej nowego człowieka stała się pacjentem, obiektem badań i ciekawości lekarzy. Do tej pory sama decydowała o swoim ciele, teraz o jej ciele decydują lekarze. Ze stającej czy kucającej pozycji ułatwiającej jej to ciężkie zadanie przeszła do pozycji leżącej wygodnej dla lekarza. Z podmiotu – stała się przedmiotem.

Współczesny świat to nie tylko pęd do nikąd, ale także rozwój różnego rodzaju ruchów społecznych, ekologicznych czy promujących zdrowy styl życia. Dlatego pełne wiary, w możliwość powrotu do praktyk ułatwiających naturalny poród, kobiety rozpoczęły swoją kampanię przywracającą kobiecie odpowiedni status. Należą do nich doule. Słowo doula, a w zasadzie doule, pochodzi z języka starogreckiego (gr. ή δoύλη, czyt. he dule) i jak podaje Abramowiczówna oznacza „niewolnica” (Abramowiczówna: 1958, t. I, s. 599). Współcześnie słowo to odnosi się do kobiety towarzyszącej rodzącej i wspierającej ją. Pierwszą osobą, która użyła tego słowa we współczesnym znaczeniu, to znaczy w odniesieniu do kobiety towarzyszącej i pomagającej rodzącej jest Dana Raphael. Jej badania antropologiczne wykazały, że bardzo często przy porodzie obecna jest przyjaciółka lub inna kobieta należąca do rodziny rodzącej. Wykazuje ona także, że obecność i wsparcie takiej towarzyszki już po porodzie znacząco wpływa na długotrwałe karmienie piersią dziecka (Mander: 2008, s. 113). Dana Raphael definiuje doulę jako jedną lub więcej osób, zwykle kobiet, zapewniających psychiczne wsparcie i fizyczną pomoc dla nowej mamy (Klaus, Kennell, Klaus: 2002, s. 4). Z czasem zaczęto odchodzić od odwoływania się do antropologicznych badań Raphael, a doula rozwinęła swoją rolę by stać się doświadczona kobietą, która poprowadzi nową mamę i będzie jej asystowała przy wdrażaniu się do opieki nad dzieckiem (Mander: 2008, s. 114). Natomiast Marshall Klaus wraz z Johnem Kennell’em w swojej książce „The doula book”, będącej wynikiem wieloletnich badań nad  wpływem douli na przebieg porodu, używają słowa doula w powszechnie obecnie akceptowanym znaczeniu. Według nich doula to doświadczona porodowa towarzyszka, która zapewnia kobiecie i jej mężowi bądź partnerowi zarówno wsparcie emocjonalne jak i fizyczne przez cały okres trwania porodu i w pewnym stopniu także po nim (Klaus, Kennell, Klaus: 2002, s. 4). Doule nazywane są także trenerkami, towarzyszkami lub asystentkami porodowymi. I właśnie w taki sposób najczęściej określały siebie badane przeze mnie doule. Wszystkie wskazywały także na to, że w takiej pracy należy wykazać się dużą dyspozycyjnością, otwartością na drugą osobę oraz przede wszystkim empatią. Bardzo ważne jest także nawiązanie w pewnym stopniu osobistych relacji, więzi z kobietą, która ma rodzić. Wskazuje na to także określanie pracy douli jako pracy na pograniczu profesjonalizmu i nieformalności. Doula powinna być dla rodzącej osobą zaufaną, trochę przyjaciółką, która jednocześnie posiada  umiejętności przydatne podczas porodu.
Porody z doulą są czymś pomiędzy zmedykalizowanym, szpitalnym porodem a naturalnym domowym, są formą pośrednią pomiędzy tymi dwoma biegunami. Wynika to przede wszystkim z przebiegu porodu z doulą. W Polsce odbywa się on prawie zawsze w szpitalu, ponieważ polskie prawo pozwala odbierać porody jedynie w szpitalu lub przez wykwalifikowaną położna. Wyjątek może tu stanowić jedynie przypadek położnej odbierającej porody domowe razem z pomocą douli. Pierwszy okres porodu odbywa się zazwyczaj w domu, gdzie używa się metod naturalnych łagodzenia bólu oraz wszelkich ćwiczeń ruchowych i przyjmowania pozycji dogodnych dla rodzącej. Natomiast jego drugi okres odbywa się w szpitalu i tu również jeżeli nie ma żadnych przeciwwskazań lekarza to doula dba o to by wszystko przebiegało w pełni naturalnie, z użyciem naturalnych pozycji i sposobów łagodzenia bólu. Jednocześnie wszystkie z ankietowanych przeze mnie doul stwierdziły, że są zwolenniczkami porodów naturalnych.
Doula dba o zachowanie w porodzie wszelkich wymagań, które stawia rodząca w trakcie oraz przed porodem, oczywiście na ile to możliwe ponieważ jednocześnie nie może ona narażać życia kobiety. Doula pilnuje aby w porodzie szpitalnym nastąpiła harmonia pomiędzy naturalnymi metodami, a bezpieczeństwem kobiety i dziecka w nagłych przypadkach. Jej obecność sprzyja fizjologicznemu przebiegowi porodu nie tylko dlatego, że pilnuje by zachowane zostały wymagania rodzącej, ale także dlatego, że techniki, które stosuje oraz jej oddziaływanie na świadomość podopiecznej i obalanie porodowych stereotypów mają pozytywny wpływ na mniejsze odczuwanie bólu, strachu oraz na większą satysfakcję z porodu. Wskazuje się także na długoterminowe korzyści płynące z porodu z uczestnictwem douli. Należą do nich między innymi dłuższy okres przez jaki matka karmi dziecko piersią, brak problemów z karmieniem piersią, mniejszy niepokój, wyższe poczucie własnej wartości, mniej przypadków depresji, a także bardziej pozytywne postrzeganie zarówno siebie jak i swojego dziecka. W związku z tym mniej kobiet rodzących z doulą ma problemy z depresją poporodową (Klaus,Kennell, Klaus: 2002, s. 101 – 111).
Jednocześnie doula jest potrzebna współczesnej kobiecie nie tylko z potrzeby powrotu do natury i zerwania ze zmedykalizowanym, odczłowieczonym porodem, ale także z powodu przemian jakie zachodzą we współczesnym społeczeństwie: globalizacji, migracji i anonimowości ludzi w wielkich miastach. Doula jest potrzebą XXI wieku ponieważ spełnia role, które dawniej należały do bliskich osób: mamy, babci, siostry czy przyjaciółki. Jej pomoc i wsparcie wypełnia lukę, która powstała przez migracje ludności, osiadanie daleko od rodzinnej miejscowości, brak więzi koleżeńskich czy zmianę formy organizacji rodziny.
Bibliografia:
1.      Abramowiczówna, Zofia (red.). 1958. Słownik grecko – polski. Hasło: ή δoύλη. Warszawa, t. I, s. 599.
2.      Klaus, Marshall H., John H. Kennell, Phyllis H. Klaus. 2002. The doula book. How a trained labor companion can help you have a shorter, easier, and healthier birth. Wydawnictwo: Da Capo Press.
3.      Mander, Rosemary. 2008. Supportive care and midwifery. Dostępne: http://site.ebrary.com/lib/umktorun/docDetail.action?docID=10233078&p [09.11.2010]

W Toruniu polecam: http://www.doulowanie.pl/

niedziela, 17 czerwca 2012



Dawniej Wojciech Gassowski śpiewał : „Gdzie się podziały, tamte prywatki…” wspominając minione lata. A co my studenci możemy wspominać z tych zmarnowanych lat studiów? Ostatnio przechodząc obok grupki rozmiękczonych już alkoholem studentów dało się podsłuchać i wyczuć ubolewanie nad tym, że nie mamy już Indeksów. Zdziwiłem się i stwierdziłem, że to idealny temat na posta. No bo właśnie, gdzie te nasze Indeksy??

Wracając do miejsca zamieszkania, rozmyślając o tej grupce Toruńskich żaków doszedłem do wniosku, że ikona naszych studiów, coś charakterystycznego i rozpoznawalnego dla większości społeczeństwa zostało nam skradzione. Na rzecz Usosa zostaliśmy pozbawieni indeksów, wszystko w imię nowoczesności i usprawnienia. Jednak czy Usos jest takim usprawnieniem jak się go przedstawia, czy warto było rezygnować z naszych „dzienniczków” na rzecz systemu komputerowego? Nie chodzi już nawet o sam fakt, że w pewnym znanym toruńskim klubie za każdą dwóję w indeksie dostawało się piwo za złotówkę. Mając indeks w ręce czuło się władzę. Zawsze po nie zaliczonym ustnym egzaminie można było powiedzieć profesorowi, że się  zapomniało wziąć indeks ze sobą. Idąc w drugą stronę, niemało było sytuacji, gdzie ocena wpisana poprawnie do indeksu ratowała tyłek studentowi, bo ktoś popełnił błąd wpisując oceny do Usosa. Dziś już nie mamy tego „asa w rękawie”, teraz musimy liczyć na to, że nikt błędu nie popełni, a wiadomo, że mylić się jest rzeczą ludzką i nie rzadko takie błędy się zdarzają.

Wielkie niezadowolenie studentów z uniwersyteckiego systemu obsługi studiów da się najlepiej zauważyć podczas trwania rejestracji na konkretne przedmioty. Zakładając, że planowane otwarcie rejestracji jest na godzinę 12.00 nierzadko zdarza się tak, że rejestrować się można dopiero po godzinie 16. Jednak furorę robi rejestracja na konkretne zajęcia wychowania fizycznego. Np. rejestracja na zajęcia z judo trwają z reguły nie dłużej niż minutę – dwie. Chętnych jest tak wielu, że serwery są przeciążone, klikając na link „Rejestruj” pozostaje się tylko modlić, żeby nie było lagów, lub też aby konkurencja miała ten sam problem.

Warty opisania jest również incydent, który wydarzył się jeszcze w starym budynku katedry etnologii, a mianowicie pewna studentka etnologii tuż przed wykładem monograficznym pokłóciła się z wykładowcą o to, kiedy wpisze do usosa oceny. Wykładowczyni stwierdziła, że w najbliższej wolnej chwili postara się je wpisać, na co studentka odparowała, że ten sam tekst słyszała 2 tygodnie wcześniej, przez jej lenistwo straciła możliwość ubiegania się o stypendium naukowe. Wykładowczyni stwierdziła, że jest jej przykro, na co studentka powiedziała, że przykro to może być tylko jej, a pani profesor może być tylko głupio,  bo pośrednio przez głupie wymagania usosa, a bezpośrednio przez nią nie będzie miała się za co utrzymać.


Nie można zapominać o wielu przydatnych usosowskich funkcjach i ułatwieniach. Nie twierdzę, że Usos jest nieprzydatny, ale trzeba zauważyć, że nie jest to system idealny. Zawsze znajdzie się jakieś "ale", które napsuje krwi studentom.


Gucio

sobota, 16 czerwca 2012

O ile mniej a o ile więcej?


Od dłuższego czasu wraz z postępującym rozwojem technologicznym we współczesnym społeczeństwie można zaobserwować pewien ciekawą zależność. Wszystkie usprawnienia, udogodnienia zamykają się w zasadzie „jak najwięcej przedmiotów(funkcji) zmieścić w jak najmniejszej przestrzeni” Da się to w szczególności zauważyć analizując genezę poszczególnych wynalazków. Weźmy dla przykładu taki karabin. Pierwsze prototypy tejże broni były bardzo prymitywne, ich obsługa polegała na przyłożeniu lontu do odpowiedniego miejsca i modleniu się aby proch nie zmókł oraz prymitywny pocisk poleciał w stronę celu.  Co za to mamy w dzisiejszych czasach?  Podstawowy prototyp został przez lata tak ulepszony, iż na dobrą sprawę w jednym metalowym kawałku trzymamy zwykły karabin wyposażony w broń przeciwpancerną, laserowy celownik, nóż, wędkę oraz łopatę. Takie udogodnienia można znaleźć praktycznie w każdym przedmiocie używanym współcześnie. Wystarczy się zastanowić kto teraz posiada telefon wyłącznie służący do wykonywania połączeń i pisania smsów? Na większości telefonów komórkowych można również skorzystać z aparatu, kamery, stopera, konsoli do gier, połączenia z Internetem, przeglądania plików tekstowych, słuchanie muzyki, nierzadko również – korzystanie z tego wszystkiego pod wodą. Wszystko to w małym urządzonku, które można łatwo schować w kieszeni. Pomyślmy pod kątem tego, jaka to jest oszczędność miejsca, nosząc ze sobą tyle rzeczy naraz (każde przeznaczone tylko dla jednej funkcji) potrzebowalibyśmy co najmniej sporego plecaka. A po co skoro można kupić chociażby taką super hiper wypasioną komórę i cieszyć się z braku bagażu na plecach? :)


Trend do zmniejszania wszystkiego jest zauważalny praktycznie w każdym sektorze życia. Nawet instytucje takie jak sądy, w walce z zajętą przestrzenią przez akta, sprawy, wnioski i podania uruchomiły stronę internetową : www.e-sad.gov.pl , gdzie można składać poszczególne wnioski z powództwa cywilnego. Zanim się obejrzymy, wszystko będzie można załatwić z domu, rozprawy sądowe będą prowadzone poprzez konferencję w Skypie, tak samo jak spowiedź u księdza, a kredyt na dom dostanie się po kilku wiadomościach e-mail, bądź po rozmowie na gadu-gadu. Patrząc na szybkość z jaką poszczególne instytucje wchłaniają nowe metody komunikowania, mogą to wcale nie być czcze wizje. Jeszcze niedawno odwiedzając bibliotekę w poszukiwaniu interesujących nas pozycji można było spędzić całe godziny na przesiadywaniu w katalogu kartkowym. A teraz? Prawie każda biblioteka posiada katalog internetowy, przez który można szukać książek,  a jeśli takowego nie ma – to niebawem go wprowadzi lub zostanie zamknięta. Inny przykład – muzea, a konkretniej muzealne eksponaty. Będąc dzieckiem kilka(naście) lat temu na wycieczce w muzeum, pewna pani pokazywała nam jak wyglądają eksponaty, oraz jak się je opisuje. Zbiór opisu kilkunastu eksponatów dawał stosunkowo ciężki karton papierowych notatek, a magazynowanie tychże opisów wymagało najczęściej dodatkowego pomieszczenia. Dziś waga wszystkich opisów eksponatów w jakimkolwiek muzeum wynosi tyle ile waga dysku twardego muzealnego komputera.


Wypadałoby się zastanowić nad tym, jakim pięknym „udawaczem” przestrzeni jest komputer każdego z nas. Wystarczy spojrzeć na katalogi ze zdjęciami i wyobrazić, sobie, że ma się je wszystkie już nawet nie wywoływać, ale chociażby wydrukować, wyciąć i trzymać w albumie w szafce. Jeszcze kilka lat temu popularne było kolekcjonowanie muzyki czy filmów na płytach Cd, w porównaniu do wcześniejszych czasów była to już wielka oszczędność przestrzeni w porównaniu do kaset magnetofonowych czy kaset video. Dziś nie znam nikogo, kto nadal praktykowałby nagrywanie filmów czy muzyki na płyty. Przecież to niemodne. Przecież takie płyty to ile one miejsca zajmują. Przecież można kupić  przenośny dysk twardy o wiele większej pojemności, który zajmuje o wiele mniej miejsca. Sama zmiana komputerów mówi sama za siebie. Niegdyś wielkie nieporadne skrzynki, które nie umywają się do naszych dzisiejszych laptopów, ba wiele modeli dzisiejszych telefonów komórkowych ma teoretycznie w sobie lepsze i wydajniejsze parametry od starszych komputerów, chociażby jak ten na obrazku.


Pozostało nam tylko wyczekiwac czasu, kiedy to komputery będą podstawową funkcją w okularach przeciwsłonecznych, a mini telewizor będziemy mieli wmontowani w bluzę.Założę się, że już niedługo młode pokolenia patrząc na dzisiejsze dokonania w bitwie o przestrzeń będą się zastanawiać do czego te narzędzia służyły?
Gucio

czwartek, 7 czerwca 2012

Bogaci w prestiż, bogaci w przestrzeń.



Świat XXI wieku skonstruowany jest z samych ograniczeń,  przy którym obecne jest złudzenie wolności wyboru . Teoretycznie każdy z nas może iść na studia, każdy może pracować jako kierownik wielkiej korporacji, każdy może posiadać hacjendę na Hawajach. Praktyka nie jest już taka piękna – w przypadku wyboru studiów – ograniczają nas wybrane przedmioty zdawane na maturze, w wypadku kierownictwa wielką firmą – kompetencje oraz często znajomości, w przypadku hacjendy na Hawajach –  np. pieniądze.  Wynikiem ograniczeń jest rywalizacja, dobrze każdemu znana już od dzieciństwa. No bo któż dostanie się na studia? Tylko najlepszych 30 kandydatów. Kto dostanie stypendium?  Najlepsza piątka studentów. Co się w związku z tym tworzy? Swoisty wyścig szczurów, rywalizacja mająca wyłonić zwycięzcę -  „mnie”, lub  kogoś innego.


                A walczyć jest o co. Nagrodą jest chociażby lepsza jakość życia, większa przestrzeń życiowa, pozwalająca na godniejsze życie. Patrząc z perspektywy wyścigu szczurów, można życie ludzi porównać do gry komputerowej. Następuje losowanie – każdy rodzi się w innym miejscu, czasie, zaczyna z różnymi początkowymi zasobami jak na grę przystało. W miarę trwania egzystencji zdobywa nowe umiejętności tak zwane „skille”. Co jest celem gry zwanej życiem ? To zależy od poszczególnych graczy, lecz z reguły jest to dożycie starości, założenie rodziny, wychowanie dzieci i zapewnienie im dobrego startu w przyszłość.  Grę wygrywa prawie każdy, jednak nie fakt wygrania jest tu ważny, lecz jakość wygranej – w tłumaczeniu z obcego na nasz – jakiej starości dożyłeś. Obok bogactwa to właśnie przestrzeń życiowa będzie największym łupem, osiągnięciem.  Im więcej ktoś dorobił się w życiu, tym większą przestrzeń posiada ( chodzi tu wyłącznie o aspekt materialny). Dlatego też przestrzeń staje się wyznacznikiem zamożności, świadczy o jakości życia i statusie materialnym.  
                Szczególnie widoczne jest to w np. miejscach zamieszkania poszczególnych ludzi. Odwiedzając slumsy nie ma się co spodziewać, że mieszkający tu obywatele żyją w wysokich standardach. Przestrzeń życiowa jest tu minimalna, wystarczająca by przeżyć, ale nie gwarantująca żadnych wygód życiowych. Odwrotnie będzie podczas przebywania na dworze angielskiego lorda, gdzie przestrzeń życiowa jest tak wielka, że musi on zatrudniać służbę by ją wypełnić. Kto jeździ tramwajem – ma mniejszą przestrzeń dla siebie (choć to zależy od ilości osób w wagonie), kierowcy samochodów osobowych nie muszą dzielić się swoją przestrzenią z nikim. Im większy i nowszy samochód osobowy, większe miejsce zamieszkania – większy prestiż. Ludzie bezdomni pozbawieni  są bogactwa, co za tym idzie, pozbawieni są przestrzeni, co prowadzi do tego, że nie posiadają również prestiżu w społeczeństwie.

                Walka o przestrzeń towarzyszy ludzkości od początków jej dziejów. Migracje ludzi na inne kontynenty, biblijne szukanie ziemi obiecanej przez Abrahama – to poszukiwanie własnej przestrzeni. Przykładów z historii jest mnóstwo. Chociażby kolonizacja obu Ameryk, czy II wojna światowa. Nawet krucjaty krzyżowe można uznać za przejaw walki o przestrzeń – między kościołem katolickim a islamem. Można by więc pokusić o tezę, że tak naprawdę większość konfliktów zbrojnych w historii ludzkości toczona była nie o same bogactwa, lecz o przestrzeń, która to te bogactwa generowała przykład niżej - a mianowicie plan Barbarossa.



Gucio

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Jaka przyszłość czeka śmiałka po antropologii?



Jak większość studentów antropologii kulturowej wie, studiowanie tego kierunku częściej kojarzone jest z rozrywką niż ze smętnym siedzeniem w pokoju oraz czytaniem niezrozumiałych tekstów. Studia jednak szybko się kończą i tylko pozostaje odliczać czas do obrony pracy dyplomowej i otrzymania dyplomu .  Co jednak dalej?
Część najlepszych studentów  (do których niestety nie należę) może liczyć na pozostanie na uczelni.  Jednak ilość miejsc nie jest ograniczona i nie wszyscy posiadają chęci i ambicje do pozostania na uniwersytecie. Gdzie po antropologii kulturowej można liczyć na zatrudnienie? Podczas rejestracji na studia licencjackie czy magisterskie w Toruniu można wyczytać , „iż studia przygotują absolwenta do podjęcia pracy między innymi w:

1) w muzealnictwie etnograficznym i regionalnym

2) w placówkach kulturalnych i instytucjach  komercyjnych zajmujących się kulturą typu ludowego (folklorem, sztuką nieprofesjonalną),

3) w państwowych, samorządowych i społecznych instytucjach regionalnych”

            Na stronie Uniwersytetu Jagiellońskiego można wyczytać, iż „studia antropologiczne pierwszego stopnia kształcą absolwenta umiejącego dostrzegać kulturowe podłoże każdej sytuacji społecznej, dają etnologiczne i antropologiczne przygotowanie do refleksji o człowieku i kulturze oraz podstawowe umiejętności etnograficznej pracy terenowej. Przygotowują do pracy zawodowej w instytucjach kulturalno-oświatowych i turystycznych, w odpowiednich instytucjach administracyjnych, wszędzie tam, gdzie wymagana jest wiedza regionalistyczna (głównie etnograficzno-historyczna) oraz umiejętność kontaktu z innymi ludźmi.”  Natomiast studia magisterskie „kształcą absolwenta o specjalistycznej wiedzy etnologiczno-antropologicznej, zorientowanego w naukach humanistyczno-społecznych, przygotowanego teoretycznie i metodologicznie do etnograficznej pracy terenowej, który umie samodzielnie podjąć i zrealizować własne projekty badawcze, posiada teoretyczne i praktyczne przygotowanie do pracy w muzeach, skansenach, instytucjach kulturalno-oświatowych, w administracji, centrach badania opinii publicznej, reklamie, do pracy z imigrantami i uchodźcami, a także do pracy w szkołach wyższych oraz instytucjach naukowych.”
Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że ofert pracy po takich studiach będzie w bród. W rzeczywistości jednak nie jest tak pięknie, kandydatów na takie stanowiska jest wielu, studentów z roku na rok coraz więcej, coraz trudniej jest przebić się swoimi umiejętnościami i doświadczeniem (którego często po studiach brak) na rynku pracy.  Wystarczy spojrzeć na opinie ludzi nie związanych z antropologią kulturową, na ich podejście do tematu pracy po tychże studiach.  Sam niejako byłem obiektem dziwnej sytuacji, gdzie podczas rozmowy ze znajomymi mojego ojca dowiedziałem się, iż ten naopowiadał im, że studiuję prawo a nie antropologię kulturową. Gdy zapytałem go o powód tego małego „kłamstewka”, tato szczerze odpowiedział mi : „ co miałem im powiedzieć? Że studiujesz etnologię? Przecież to siara. Co Ty chcesz po tym robić?” Podejrzewam, że gdyby zrobić ankietę – to większość ludzi stwierdziłaby, że antropologia to kształcenie bezrobotnych.

Co jednak porabiają  absolwenci starszych roczników? Patrząc na rozwój ich kariery można być pełnym optymizmu. Miłośnicy antropologii zajmują się zawodami, które śmiało można powiązać z etnologią. Wśród znanych mi osób znaleźć można jednego pszczelarza, kowala, bodajże dwie osoby zajęły się prowadzeniem własnego gospodarstwa rolnego, inny zajmuje się kamieniarstwem. Od „znajomych znajomych” dowiedziałem się, że każdy po antropologii jakoś sobie radzi, Ci co nie zajmują się wyżej wymienionymi zawodami mają swoje małe firmy, lub pracują w firmach które gwarantują im godne funkcjonowanie w społeczeństwie.
Jaki z tego więc wniosek? Uważam, że studiowanie antropologii daje ludziom umiejętności które pozwalają na „radzenia sobie w życiu”. Oczywistym jest, iż praca po studiach w większości przypadków związana jest z zainteresowaniami poszczególnych absolwentów, a sposób patrzenia na świat po antropologii daje moim zdaniem większe możliwości niż niejedne techniczne studia zamykające absolwenta w jednej dziedzinie i pracy.  Oczywiście zawsze znajdą się niereformowalne jednostki, dla których praca w popularnym dyskoncie spożywczym będzie górą ich możliwości oraz ambicji, którzy to są wyjątkiem potwierdzającym regułę.


Gucio